P. Bourdieu, O telewizji

W pośpiechu nie daje się myśleć

21 gru. 2009
Pełny tekst

Pierre Bourdieu
O telewizji. Panowanie dziennikarstwa
Wydawnictwo Naukowe PWN
Warszawa 2009

Telewizja ogłupia, wszyscy o tym wiedzą. W pewnych snobistycznych kręgach ludzie wręcz demonstracyjnie nie posiadają telewizora, jeśli brak może być demonstracyjny. Teraz mogą dodatkowo poprzeć swój lifestyle autorytetem Bourdieu. Książka jest króciótka, w dodatku zrozumiała i napisana za pomocą klarownych akapitów, które wręcz proszą się o cytowanie jak pasaże Benjamina albo refleksje Ciorana.

Pięknie przetłumaczona praca zawiera dwa wykłady wygłoszone w 1996 roku we francuskiej telewizji. Poprzedza je wstęp polskiej znawczyni Bourdieu Małgorzaty Jacyno (której udało się ani razu nie użyć słowa „marksizm” przy omawianiu tła ideowego francuskiego socjologa). Zwraca ona uwagę na paradoks: Bourdieu wygłosił wykłady za pośrednictwem medium, które oskarża o prymitywizowanie, spłycanie i kastrowanie wszelkiej zniuansowanej myśli pod preferencje mas, czy też to, co dziennikarze wyobrażają sobie jako te preferencje, legitymizując swoje poczynania oglądalnością, dobrem widza, a czasem wręcz demokracją („[dziennikarz] nie daje do zrozumienia, że sam jest idiotą, tylko sugeruje, że nie zrozumie tego [mowy naukowca] typowy widz, który z definicji jest idiotą. Przerywając inteligentny wywód, robi to rzekomo w imieniu imbecyli”, s. 61). Oto podstawowa linia napięcia między polem nauki i telewizji: nauka ciągnie ku złożoności, telewizja stara się sprowadzać do prostoty. Usiłując podać myśl Bourdieu w dwóch zdaniach, sam wpadam w tryb telewizyjny. Oddaję zatem głos autorowi.

„Jeszcze dzisiaj rano słyszałem w radiu spikera, który komentując w uczony sposób ostatni bestseller, powiedział: »Filozofia jest w tym roku modna, ponieważ Świat Zofii sprzedał się w 800 000 egzemplarzy«. Niczym absolutny werdykt, ostateczny argument, podał liczbę sprzedanych egzemplarzy. Za pomocą kryterium widowni, oglądalności, sprzedaży, produkcjom kulturowym narzuca się logikę komercji. (…) Wszystkie produkcje kulturowe, które uważam (…) za najwyższe wytwory ludzkości (matematyka, poezja, literatura, filozofia), zostały stworzone w opozycji do zasady popularności (oglądalności), w opozycji do logiki komercji” (s. 55). Dr Jerzy Baradziej z UJ-owskiej etnologii (przepraszam za taki outing, panie doktorze) od dawna dzieli się ze studentami obserwacją o użyciu socjologów w telewizji. Pytanie dziennikarza: „Dlaczego Polacy są niezadowoleni?” „Dlatego, że oni generalnie są niezadowoleni” – pada odpowiedź, gdyż socjologowi (psychologowi, filologowi, etnologowi) daje się trzy i pół sekundy na jej sformułowanie. Bourdieu, nawiązując do Platona, proponuje podobną myśl:

„Jednym z najważniejszych problemów, które stawia przed nami telewizja, jest właśnie pytanie o relacje między myśleniem a czasem. Czy można myśleć w biegu? Czy telewizja oddając głos myślicielom, od których wymaga się, by myśleli w pełnym biegu, nie skazuje się na zapraszanie wyłącznie fast-thinkers, myślicieli, którzy myślą szybciej niż ich własne cienie…?” (s. 56). Można jednak iść pod prąd, wypadając jednocześnie z towarzystwa zapraszanych i lubianych przez media telewizyjnych socjologów. „Dziennikarze”, mówi Bourdieu, „ze swoimi okularami, ze swoimi kategoriami myślenia, zadają pytania, które są pozbawione sensu. Gdy rozmawia się z nimi na przykład o problemie przedmieść, widać, że mają w głowach te urojenia, o których wcześniej mówiłem. Zamiast udzielić im odpowiedzi, jestem zmuszony oznajmić grzecznie: »Pańskie pytanie jest bez wątpienia interesujące, ale wydaje mi się, że bardziej istotne w tej sprawie jest…«” (s. 65).

Bourdieu demonstruje, jak telewizja, w ramach mieszczańskiej logiki skandalu i oburzenia, tworzy newsy, przekłada nic nieznaczące, wyjęte z kontekstu fakty na „problemy społeczne”. „Na ratunek wzywa się [wówczas] telewizyjnych filozofów. Mają przywrócić znaczenie temu, co bez znaczenia, (…) co sztucznie zostało wystawione na pierwszy plan i stało się wydarzeniem” (s. 83). A oto jedna z ważniejszych, jak sądzę, myśli o zawłaszczaniu pojęcia demokracji: „Możemy i musimy walczyć z panowaniem oglądalności w imię demokracji. Wydaje się to dość paradoksalne, ponieważ ludzie, którzy bronią oglądalności, utrzymują, że nie istnieje nic bardziej demokratycznego (jest to ulubiony argument najbardziej cynicznych reklamodawców i wtórujących im niektórych socjologów) (…). Wszyscy oni utożsamiają krytykę sondaży – i oglądalności – z krytyką powszechnego głosowania. Twierdzą, że należy zostawić ludziom wolność sądzenia, wybierania (…). Oglądalność jest wymogiem rynku, ekonomii, a zatem sankcją zewnętrznego, czysto komercyjnego prawa, i podporządkowanie się wymogom tego marketingowego narzędzia jest dokładnie tym samym w dziedzinie kultury, czym kierująca się sondażami opinii demagogia w dziedzinie polityki” (s. 101).

O telewizji nie jest, jak sądzę, książką szczególnie potrzebną badaczom – Bourdieu po raz kolejny pokazuje działanie narzędzi i metod, które lata temu wypracował i długo doskonalił. Pisze w sposób błyskotliwy, lecz tego rokendrola dobrze znamy. Praca ta jest natomiast pozycją obowiązkową dla tych, którzy mają rewolucyjną ochotę powadzić się z telewizją, gazetami, mediami, komercją. To zbiór trafnych myśli i zaangażowanych, nieowiniętych w żadną bawełnę przykładów ukazujących nędzę telewizji i telewizyjnego myślenia, podanych w pigule o bombowej mocy.