Mąka w kościele, grzyby w powietrzu i ciuchy z drugiej ręki

(Na granicy reportażu i eseju fotograficznego)

22 wrz. 2009
Fragment

Ostatnie pięć dni sierpnia 2001 roku spędziłem jako wolontariusz we wsi Orliska (kilka kilometrów od Sandomierza). Pomagałem wtedy w porządkowaniu i wydawaniu darów dla powodzian.

Sądzę, iż klęska żywiołowa pod względem siły mobilizującej społeczność ludzką jest paroksyzmem podobnym do święta i wojny. Powódź nie jest jednak eksplozją ludzkiej energii, która oznacza wtargnięcie sacrum w niezwykłym czasie święta, ani zawierającym pokrewne znaczenia paroksyzmem wojny. Powódź to wybuch żywiołu, stanowiący tym niemniej słup milowy ludzkiej pamięci. W opozycji do wojny i święta współczesny atak natury nie powołuje zachowań rytualnych, nie domaga sie mitycznej waloryzacji. To czysty atak żywiolu, który zaburza dychotomię sacrum – profanum, zawiesza pierwszą z tych kategorii i spycha poza horyzont zdarzeń. To profanum przemieszcza się w sferę sacrum.  Jedynym nadmiarem – niejako kompensacją – staje się dzisiaj rozdawanie darów. O ile dawniej powódź mogłaby powołać wszelkie rytualne zachowania, które na nowo ustaliłyby porządek świata, granice między sacrum i profanum – „potop jest bowiem powrotem do stanu niezróżnicowania” – o tyle obecnie mamy do czynienia raczej z profanum „rozbitym” przez chaos żywiołu.

W czasach archaicznych (jak powiedziałby M. Eliade) potop, epidemie, wszelkie klęski żywiołowe tłumaczono wyrokami bogów. Współcześnie, w odczarowanym świecie, szuka się innych przyczyn nagłego kryzysu, jaki wywołuje atak natury. Wini się pogodę, zmieniający się przez zanieczyszczenia klimat, lub urzędników i ludzi władzy (zwłaszcza, gdy zaniedbane zostały wszelkie systemy zabezpieczeń). „Słynne trzęsienie ziemi z roku 1755 – zauważa L. Dupré - które zniszczyło centrum Lizbony i wstrząsnęło niemal deistycznymi przekonaniami Woltera, dziś nie wywarłoby żadnego wrażenia. Nikt nie oczekuje, że wiara dostarczy rozwiązania takich problemów. Tymi rzeczami ma się zajmować nauka".

Fotografie wykonane przeze mnie w Orliskach stanowią swoisty dokument zarysowanych powyżej wydarzeń. Służą jako medium i zarazem rodzaj dowodu, którego status wymaga krótkiego uzasadnienia. Fotografia-medium może zaistnieć w formie dokumentu. Ów swoisty dokument potraktować można jako punkt wyjścia do snucia opowieści, ukazywania znaczeń. W tym sensie zdjęcia mogą stać się momentem procesu poznawczego. Jednak we wszelkim poznaniu podstawową rolę odgrywa teoria. Dane doświadczenia, zmysłowe i dokumentarne, są względem fotografii niesamoistne. Perspektywę poznawczą buduje się niejako „od góry”, przyjmując za punkt wyjścia określone założenia, orzekające o tym, jaka jest natura tego, co badamy, a także – co w badanym wycinku świata jest istotne (hierarchia ważności). Gromadzenie danych zakłada, że wiemy, czego dotyczą. Jednocześnie nie traktujemy ich wszystkich tak samo. Zdjęcie możemy więc uznać za swoisty „przystanek w rozkładzie jazdy”, za medium dokumentujące trasę perspektywy poznawczej. Zastępuje ono lub uzupełnia obraz wzrokowy, potwierdza lub podważa przyjęte założenia poznawczej perspektywy.